Drony Parrot Mambo i Swing

Kiedy byłem dzieckiem, marka Parrot pojawiła się na dyskietkach używanych w Commodore 64, ale brytyjska firma, która je wyprodukowała, zbankrutowała przed latami dziewięćdziesiątymi, a angielskie słowo oznaczające papugę zostało „poddane recyklingowi” przez francuską firmę kilka lat później . Po wyprodukowaniu systemów rozpoznawania głosu i różnych urządzeń bezprzewodowych, Parrot SA wprowadziła na rynek w 2010 roku swojego pierwszego drona AR.Drone i od tego czasu aktywnie działa w tej coraz popularniejszej dziedzinie. Dwa z ich mniejszych modeli przyleciały niedawno na małe testy.

Zarówno Parrot Mambo, jak i Swing przybyły w atrakcyjnych opakowaniach. Oprócz obu dronów w pudełkach znajdowało się także kilka zapasowych śmigieł, a do Swinga dołączono także kontroler o nazwie Flypad, który w większości przypomina gamepad konsoli do gier. Obie maszyny latające są lekkie jak piórko, Mambo składa się z części plastikowych i gumopodobnych, natomiast większe powierzchnie Swinga wykonane są ze styropianu. A teraz przyjrzyjmy się obu modelom osobno!

Parrot Swing został zaprojektowany w taki sposób, aby nie tylko pełnił funkcję quadkoptera, ale także mógł być praktycznie sterowany jako bardzo szybki samolot. Przechylając się w powietrzu, dzięki dużym skrzydłom może osiągnąć prędkość do 30 km/h. Z tego powodu lepiej bawić się nim na świeżym powietrzu, nawet w większym pomieszczeniu można nim bezwypadkowo jeździć jedynie przy bardzo ostrożnych ruchach.
Flypad dołączony do Swinga okazał się bardzo przydatnym dodatkiem. Dronami można sterować za pomocą bezpłatnego programu, który można pobrać na smartfon z systemem Android lub iOS, zwykle za pomocą elementów sterujących pojawiających się na ekranie. To z kolei wymaga od nas częstego patrzenia na wyświetlacz (lub przyzwyczajania się do tego, gdzie znajdują się powierzchnie sterujące), więc był to bardzo znaczący plus, gdy podłączałem Flypad do telefonu (a telefon był mocowany do górnej części kontrolera) i od tego momentu za pomocą drążków analogowych i przycisków sterowałem dronem. (Tego samego kontrolera można również używać w Mambo.)

Mambo to dron o bardziej tradycyjnym wyglądzie, również z czterema śmigłami, do których można przymocować także boczne osłony (i wskazane jest ich używanie). W zestawie znajdują się także dwa dodatkowe akcesoria, które dodatkowo potwierdzają, że jest to zabawka. Jednym z nich jest „pistolet”, który można przyczepić na górę drona, w którym możemy przechowywać małe plastikowe kulki i strzelać nimi wciskając odpowiedni przycisk (abyśmy mogli później dowiedzieć się, pod jakim meblem się przetoczył… 😉 ). Drugie to podwójne ramię montowane od dołu, które nadaje się do podnoszenia małych przedmiotów o wadze kilku gramów. Żadne z nich nie jest zbyt przydatne, ale możesz pobawić się z nimi eksperymentując przez jakiś czas.

Połączenie dronów z telefonem odbywa się poprzez Bluetooth (pozwala to na osiągnięcie odległości około 20 metrów pomiędzy naszym telefonem a quadkopterem), jednak z jakiegoś powodu nie przebiegało ono sprawnie. Parowanie z moimi telefonami z Androidem nie powiodło się nawet po kilku próbach, więc do testów dostałem iPhone’a, do którego drony były już podłączone masowo. Śmigła uruchomiły się z przyjemnym szumem (mój chłopczyk za każdym razem był przestraszony tym dźwiękiem) i samolot wzniósł się w powietrze. Nie trwało długo, aż przypadkowym ruchem wbiłem go w ścianę, na co gadżet natychmiast zareagował upadkiem – wydawało się, że jest to w takim przypadku jego automatyczny mechanizm obronny, aby w miarę możliwości uniknąć dalszych uszkodzeń . Ponieważ są to lekkie konstrukcje, na szczęście nic im się nie stało po upadku (powiedzmy, gdyby nie spadły z wysokości 1-2 metrów, nie jest pewne, czy efekt byłby taki sam).

Obydwa drony też mają aparaty, choć można nimi tylko robić zdjęcia, nie należy się spodziewać, że będą kręcić filmy. Nie oczekuj też zbyt wiele od jakości obrazu, pamiętając czasy świetności fotografii mobilnej, w tych dronach zastosowano jedynie czujnik o rozdzielczości 0,3 megapiksela. W obu modelach kamery są skierowane w dół.
Zarówno Swing, jak i Mambo mają różne wbudowane czujniki, więc wykorzystują żyroskop do stabilizacji w powietrzu, akcelerometr wykrywa, kiedy w coś uderzą, a czujnik ultradźwiękowy na spodzie monitoruje odległość od ziemi.
To, co mnie zaskoczyło w przypadku obu dronów, to potwornie krótki czas działania: ok. przy w pełni naładowanym akumulatorze w pół godziny mogłem kontrolować gadżety w powietrzu tylko przez 5-6 minut. Są jednak na tyle sprytne, że jeśli poziom naładowania baterii spadnie do kilku procent (i tak widzimy to też na wyświetlaczu telefonu), automatycznie wylądują na ziemi, zanim zostaną całkowicie rozładowane.

Obydwa zaprezentowane drony Parrot można zatem zaliczyć raczej do zabawek i są szczególnie dobre dla kogoś, kto chce nauczyć się latania quadkopterem, ale nie chce od razu wydać na to fortuny lub nie chce zrujnować drogiego drona z kiepskimi próbami. Cena Mambo waha się w granicach 36-40 tys. HUF, Swing można nabyć za 40-50 tys. HUF.

Zdjęcia: Parrot.com

Tak wyglądają ataki „Lucky S” i „Crane Swing” w „Uppers”

dedicated individual with a profound passion for technology and gaming. He pursued his studies in Computer Engineering at Montgomery, honing his technical skills and knowledge. From his early education at Dollard College, where he completed his VMBO, to the present day, Martin has been immersed in the captivating world of gaming since 1992. Embracing his passion, he has embarked on a freelance career as a technology and gaming writer and editor. Through his insightful content, Martin shares his expertise and experiences with others, offering a unique perspective on the ever-evolving landscape of technology. His unwavering dedication fuels his pursuit of staying at the forefront of the digital realm.