Czego oczekujesz od przygodowej gry typu horror? Głównie po to, żeby go w jakiś sposób przestraszyć. Lekki dreszcz, dreszcz przebiegający po plecach, nagły przypływ adrenaliny czy coś. To, czy rozwiążesz ten problem poprzez ciągłe utrzymywanie napięcia, czy proste jumpscare, jest prawie nieistotne, chociaż wszyscy przysięgają na coś innego. Ale chodzi o to, że jeśli horror nie może w żaden sposób wpłynąć na ludzi, jest od początku skazany na porażkę. W moim przypadku dokładnie tak jest w przypadku nowej gry Stormlight Studios, Lunacy: Saint Rhodes.
Głównym bohaterem opowieści jest George, który pewnego dnia otrzymuje list z informacją, że odziedziczył posiadłość w odległym miasteczku, o którym prawdopodobnie nigdy wcześniej nawet nie słyszał. Co w tym czasie robi Syn Człowieczy? Bierze kapelusz, latarkę i niezbędny dziennik i wyrusza. George robi to samo i wraz z nim przybywamy w środku złowrogiej nocy do odległego miasteczka Saint Rodos, podejrzanie opuszczonego już na pierwszy rzut oka. Dlaczego nasz człowiek zaaranżował jego przybycie w nocy, to jedno. Ale to, że od razu wyrusza na przeszukanie budynków miasta, w których w zasadzie mieszkają ludzie, to inna sprawa. OK, możesz wyjść poza to, ponieważ w zasadzie wszystkie te gry to mają. Pojęcie własności prywatnej nie jest nam znane, bez problemu możemy w dowolnym miejscu i o każdej porze udać się i szperać w cudzych rzeczach, bo na pewno szukamy wskazówek…
Nasz przyjaciel George stosunkowo szybko zdaje sobie sprawę, że cała okolica nie jest tak złowroga przez przypadek, bo po okolicy krążą złe demony. Co można zrobić w tym przypadku? Nie, rozwiązaniem nie jest zawracanie i wracanie tam, skąd przyszliśmy. Nie, raczej zaczynamy szukać jeszcze dalej i w końcu po kilku szczypcach i zabawie w chowanego znajdujemy stare kryształy i czaszkę kozy, co z jakiegoś powodu sprawia, że demony odwracają się plecami. Gra oczywiście nie tylko stara się przez nie wycisnąć z nas nerwy, ale wykorzystuje też typowe psycho triki: dziwne dźwięki, poruszające się same przedmioty, wymykające się cienie. Nie twierdzę, że są one tylko odrobinę skuteczniejsze niż bezpośrednie nękanie demonów.
Sprawa jest przede wszystkim irytująca, bo twórcy zapowiadali wówczas swoją grę, mówiąc, że sztuczna inteligencja na pewno będzie nas obserwować wścibskimi oczami i nauczy się z nas żartować. Cóż, ta sztuczna inteligencja ma podejrzane problemy z nauką, ponieważ nie ma oznak wielkiej adaptacji, zamiast tego jest pełna arbitralnych i niespójnych rozwiązań. Niestety dotyczy to również całej gry w ogóle, począwszy od grafiki, przez boleśnie fragmentaryczne animacje, aż po mechanikę gry. OK, ruch obiektów oparty na fizyce nadal jest fajny, tyle że tysiące innych gier już z niego korzystało, a bardzo rzadkie łamigłówki i łamigłówki są tu i tam akceptowalne.
Lunacy: Saint Rhodes nie było najstraszniejszą grą, jaką kiedykolwiek przeżyłem. To ostra krytyka gry przygodowej z gatunku horroru. Ale to też odrobina pochwały, bo przy sporej przecenie może i tak warto wydać kilka dobrych forintów węgierskich dla fanów gatunku. Kilka godzin gry zawiera również jeden lub dwa dobre momenty. Ale nawet po tym wszystkim w przyszłości nie będziemy nawet pamiętać, że ta gra w ogóle istniała.
Egzemplarz testowy udostępnił wydawca gry.
World of Horror w końcu opuszcza Early Access i pojawia się także na Playstation i Switchu